Kiedy zaś winda zatrzymywała się, GLaDOS
przemówiła:
- Na zakończenie następnego testu mam dla
ciebie niespodziankę. I to nie lipną tragedię, jak ostatnim razem. Teraz będzie
prawdziwa niespodzianka z tragicznymi konsekwencjami. I tym razem będzie też
prawdziwe confetti. Najlepsze. Ostatnia torebka. Z jednej strony będzie mi go
trochę brakować, ale w zasadzie tylko zajmowało miejsce.
„A czy to confetti jest zielone i dusi?” –
Pomyślałam
No, bo hej. Ona na sto procent chciała mnie
zabić. Jednak, w tym momencie winda zatrzymała się, a drzwi otworzyły się i
ruszyłam w kierunku kolejnego testu.
Był tam most, kwas, przycisk do naciśnięcia,
przycisk na kostkę, dyspozytor kostek i drzwi na podwyższeniu. Od razu jeden
portal wystrzeliłam na zdatną ścianę na jednym z końców mostu, a drugi na
kolejnej ścianie, dość wysoko i przeszłam na drugą stronę. Gdy zaś nacisnęłam
przycisk i kostka spadła na most, w pewnym momencie, gdy po nią szłam…zgasło
światło i spadłam na podłogę. Myślałam, że to GLaDOS sobie ze mnie żartowała,
ale po chwili to, co powiedziała, rozwiało moje wątpliwości:
- Co się dzieje? Kto zgasił światło?
W tym momencie, ujrzałam że jeden z fragmentów
ściany rozsunął się i ujrzałam za nim znajomy rdzeń, który powiedział:
- Hej, koleś!
Byłam kobietą, ale ok. Od razu podeszłam
bliżej i, gdy to zrobiłam, powiedział:
- Mówię z akcentem, który wykracza poza zakres
jej słuchu…
- Hej, metalowa kulko, MOGĘ cię usłyszeć. –
Rzekła GLaDOS.
- Biegnij! Akcent już niepotrzebny. BIEGIEM!
Biegiem!
A następnie dolny fragment ściany rozsunął się
i zaczęłam biec. Najpierw przebiegłam przez świetlny, włączony most, dzięki
czemu dostałam się na metalowy balkon, że tak to nazwę. Kiedy zaś most się
wyłączył, usłyszałam że rdzeń ponownie przemówił:
- BIEGNIJ! Szybko! Zamykam drzwi!
No, więc kontynuowałam bieg. Skręciłam w lewą
stronę i biegłam przed siebie aż do zakrętu, na którym skręciłam. Kiedy tak
biegłam, rdzeń nadal mówił:
- Dobra, szybkie podsumowanie: my uciekamy!
Obecnie zajmujemy się uciekaniem. Więc biegnij dalej!
No to biegłam, bo ja też chciałam wydostać się
z Aperture. Kiedy tak biegłam pomiędzy zakrętami, rdzeń nadal nawijał:
- Dwa słowa o planach na przyszłość. Wyłączymy
jej linię produkcji wieżyczek, wyłączymy jej neurotoksynę i wtedy przejdziemy
do konfrontacji. Jednak jak już wspominałem, w tej chwili BIEGNIJ!
A co ja robiłam? Zapierdalałam najszybciej jak
umiałam. Lecz, kiedy biegłam przez długą część balkonu, rdzeń dodał:
- Dawaj! Dawaj, dawaj, dawaj!
- Co za ironia…już prawie byłaś przy ostatnim
teście. – To były słowa GLaDOS.
W tym momencie, rozsunęła się jakaś ściana, za
którą był jakiś test. GLaDOS zaś, dodała:
- Oto on. Może po prostu go zrób? Zaufaj mi –
to na pewno łatwiejszy sposób na wydostanie się stąd niż niechybnie poroniony
plan twojego kolegi.
„Moje życie i tak jest już skomplikowane, a
poza tym, nie ufam ci.” – Pomyślałam, biegnąc.
- Że co? Za jakich głupków ona nas uważa? –
Skomentował wypowiedź GLaDOS rdzeń.
W tym momencie, włączył się most. Gdy na niego
wbiegłam, skręciłam w prawą stronę, czyli w przeciwną do testu. Wiedziałam, że
to pomieszczenie było pułapką. Lecz, kiedy byłam nad kolejnym balkonem, most
wyłączył się i spadłam na niego. Rdzeń zaś, powiedział tylko:
- Au
A następnie, gdy kontynuowałam bieg:
- Szybciej, szybciej!
„Ale ja już biegnę najszybciej jak mogę.” –
Pomyślałam
W pewnym momencie zaś, wbiegłam do jakiegoś,
że tak to nazwę, pomieszczenia z rurami. W którejś chwili, usłyszałam dźwięk wieżyczek,
a następnie głos rdzenia:
- Aaa! Co tam się dzieje? Dasz radę wyjść?
A następnie ściany pomieszczenia zamknęły się.
Ja zaś, od razu zlikwidowałam wieżyczki aby mi nie przeszkadzały. Zaś kiedy
wieżyczki strzelały, chcąc mnie zabić, rdzeń rzekł:
- Słyszałem strzały! Pewnie trochę na to za
późno, ale uważaj na strzały! Zapewne już za późno, ale przynajmniej
spróbowałem.
Ten to ma zapłon. Mimo wszystko, po likwidacji
wieżyczek, jeden portal umieściłam na jedynej w tym miejscu, zdatnej do tego
ścianie, a drugi na jakieś innej, którą znalazłam patrząc przez luki w
ścianach, dzięki czemu wydostałam się. Będąc po drugiej stronie, mój znajomy
rzekł:
- Nic ci nie jest! Wspaniale! Chodź!
W tym momencie, już nie biegnąc, ruszyłam
przed siebie. Rdzeń dodał:
- Tędy! Tędy!
Jednak, niedługi czas potem, ściany jakiegoś
pomieszczenia otworzyły się i nim zdążyłam wyjrzeć, rdzeń ostrzegł:
- Wieżyczki!
No, ale była tylko jedna, którą zlikwidowałam
portalami, gdyż podłoże w owym miejscu się do tego nadawało i ruszyłam dalej.
No a rdzeń, jak to rdzeń, nawijał:
- Dawaj! Dawaj dawaj dawaj!
„Jezu, weź się nie powtarzaj. Wiem, że mam
iść, spoko.” – Pomyślałam, idąc przed siebie.
Weszłam po jakichś schodach, gdyż akurat były
przede mną i dalej szłam prosto. Szczerze, dopiero teraz zauważyłam, że rdzeń
jechał przede mną na prowadnicy. Aż wstyd się przyznać. Jednak, po chwili,
rdzeń rzekł:
- Jest wyjście! Już prawie się stąd
wydostaliśmy!
„Ło chłolera, tak szybko?” – Pomyślałam ze
zdziwieniem.
Jednak, dosłownie w tym momencie, usłyszałam
taki dźwięk, jakby za mną się coś waliło, a rdzeń powiedział:
- Ona wszystko rozwali! Pospiesz się! SZYBKO!
TĘDY!
W tym momencie, zaczęłam biec przed siebie do
wyjścia. Kiedy zaś byłam blisko jakieś windy, wyglądającej na niewielką windę
towarową, rdzeń rzekł:
- Wsiadaj do windy! Wsiadaj do windy!
Oczywiście od razu tam wbiegłam. Kiedy
wsiadłam i drzwi się za mną zamknęły, mój towarzysz powiedział:
- Udało się udało się udało się udało
się…Spotkamy się po drugiej stronie!
Tak, ja też się cieszyłam, ale nie
przesadzajmy. Gdy zaś winda ruszyła w górę, ujrzałam że ściany przesuwały się w
bok, co znaczyło, że gdybym nie zdążyła, zginęłabym. Lecz, po chwili, winda
zatrzymała się, a ja przeszłam przez jedne drzwi. Były one takie, jak z
początku mej wędrówki po ponad dwóch tysiącach lat hibernacji. Jednak, po
podejściu do drugich, które były na końcu niedługiego korytarza, nie otworzyły
się do końca i nawet przeczołgać się przez owe nie dało. Od razu przedostałam
się na drugą stronę za pomocą portali i ruszyłam przed siebie.
Kiedy wyszłam na znany mi, metalowy balkonik,
odezwał się rdzeń:
- Świetnie, udało ci się! Za mną, nadal mamy
wiele do zrobienia. Przynajmniej tutaj ona nas nie dorwie.
I po chwili mej drogi, zgasło światło. Taaa, w
ogóle nas nie dorwie. Mimo wszystko, mój znajomy skomentował:
- Co się dzieje? Taa. Hm. OK.
A gdy światło zgasło tak, że nie widziałam
kompletnie nic tylko ciemne tło, dodał:
- Dobra, nie ruszaj się!
Ja tam przystanęłam jak zorientowałam się, że
światło gasło, no ale ok. Mój towarzysz zaś, kontynuował:
- OK. W porządku. Mam pomysł. Ale cholernie
niebezpieczny. Trzymaj się.
I…włączył latarkę. Seeerio? To miało być
cholernie niebezpieczne? No, ale dobra, Aperture Science nigdy nie było
normalne, więc darujmy. Jednak on, po włączeniu latarki, wydarł się:
- GAAAA! A niech to…Powiedzieli mi, że UMRĘ
jeśli kiedykolwiek włączę latarkę. Powiedzieli mi to w związku z KAŻDĄ inną
rzeczą. Nie wiem po co trudzili się, żeby mi to wszystko dać, skoro nie mam
tego używać. Bez sensu. Szaleństwo.
„Idioto, mówili ci tak, abyś się tym
bezpodstawnie nie bawił. Boże…” – Pomyślałam z zażenowaniem, idąc w wiązce
latarki.
Lecz, idąc tak przed siebie i skręcając na
zakrętach, rdzeń nadal nawijał:
- Ciemność kompletna, nie ma co. Poprzedni
dozorca tutaj całkowicie zwariował. Porąbał na kawałki cały personel. Robotów.
Wszystkie roboty. Powiadają, że w nocy nadal słychać krzyki. Ich replik.
Funkcjonalnie nie do odróżnienia od oryginałów. Żadne nie może pamiętać tego
incydentu. Nikt nie wie, o czym krzyczą. Niezwykle przerażające. Choć nie jest
to typowe zjawisko paranormalne.
„Dlaczego opowiadasz mi takie historie w takim
momencie? Ja rozumiem, że jest ciemno i w ogóle, ale ja nie lubię strasznych
historyjek, bo potem tydzień nie mogę spać.” – Pomyślałam, idąc dalej.
A w którejś chwili dotarłam do jakieś
nieruchomej linii produkcyjnej z leżącymi na niej zepsutymi wieżyczkami. No jak
klimatycznie, nie ma co. Jednak, jako iż owa się nie poruszała, przeskoczyłam
na kolejną, metalową część, weszłam po schodach i ruszyłam dalej. W którejś
chwili, byłam zmuszona zeskoczyć na schody znajdujące się niżej. Ogólnie to
dużo tu było takich uszkodzonych miejsc.
Jednak, w pewnej chwili, dotarłam do
zniszczonej barierki, na dole której były jakieś metalowe, poruszające się w
przód części. Zaś rdzeń rzekł:
- Wygląda mi to niebezpiecznie. Postaram się
nie ruszać światła.
I rzeczywiście je zatrzymał, a ja zeskoczyłam
w dół i szłam przed siebie, uważając na metalowe płyty przesuwane przez
mechaniczne ramiona oraz ramiona, które na owych płytach robiły coś laserem. Na
szczęście, po chwili, znalazłam się obok kolejnego, metalowego balkoniku, a mój
towarzysz powiedział:
- Szybko, tędy!
I wskoczyłam tam, po czym ruszyłam przed
siebie, przy okazji raz zeskakując w dół.
- O, ciekawa historia. Prawie dostałem tutaj
pracę w dziale produkcji. Ale zgadnij, kogo sobie dobrał brygadzista? Dokładny
duplikat siebie. Nepotyzm. A ja dostałem NAJGORSZĄ robotę – pilnowanie
cuchnących ludzi. – Rzekł rdzeń, gdy szłam obok rur, przez które przelatywały
kostki.
„HEJ! Jak śmiesz tak mówić o ludziach,
debilu?” – Pomyślałam zła.
No hej, też byłam i jestem człowiekiem, więc
to obrażało również mnie. No, ale idąc przed siebie i przeskakując nad
przepaściami w balkoniku, brnęłam do przodu, bo co mi pozostało. No, ale w
pewnej chwili, mój towarzysz odparł:
- Znaczy tych…wybacz…nie powiedziałbym, że
cuchnących. Po prostu pilnowania ludzi. Wybacz. Tak mi się wymknęło. Nieczule.
„Ale jednak ciągle uważasz to za najgorszą
robotę.” – Skomentowałam w myślach.
Dzięki Bogu, że roboty nie umiały czytać w
myślach, bo inaczej już dawno dostałabym wpierdol od GLaDOS. No, ale w którejś
chwili, dotarłam do zamkniętych drzwi. Po chwili rozglądania się, ujrzałam że
wyżej była jakaś podłoga oraz ściana zdatna do położenia na niej portali. Od
razu, za ich pomocą, dostałam się wyżej. Jednak, będąc tam, nie widziałam drogi
ucieczki. Zaś mój znajomy dodał:
- Musimy cię wydostać z tego pomieszczenia.
No co ty nie powiesz, nie wpadłabym na to. W
tej chwili jednak, gdy przesuwane w bok panele na chwilę odsłoniły widok,
zauważyłam zdatną do umieszczenia portalu ścianę. Natomiast mój towarzysz
spytał:
- Dasz radę dotrzeć do tamtej ściany?
W tym momencie, przedostałam się tam
portalami. Będąc na drugiej stronie, rdzeń dodał:
- Tu jest jeszcze jedna ściana.
Od razu przedostałam się do niej tak samo, jak
poprzednio. Gdy zaś byłam na metalowym balkoniku, idąc przed siebie, usłyszałam
że mój znajomy odparł:
- Ech, mówię ci. Ludzie. Po prostu ich…cenię.
I ich…folklor. Taki barwny.
Widzicie, teraz będzie starał się podprogowo
mnie przepraszać za to, co powiedział, ale to w sumie dobrze. Kultura to
podstawa. No, ale po chwili chodzenia przez zakręty, doszłam do, wreszcie,
oświetlonego pomieszczenia pełnego rur, w których poruszały się kostki i inne
rzeczy, jak wieżyczki. Jako iż duża część balkoniku była zniszczona, musiałam
zeskoczyć w dół. Najpierw skoczyłam na jakieś wysunięte, żółte coś,
prawdopodobnie wywietrznik, gdyż takie same obiekty były obok mnie, potem na
kolejne takie coś i na rurę. Kiedy tak zeskakiwałam, rdzeń powiedział:
- No to ja zjadę po tej szynie tylną drogą.
Zobaczymy się na dole. Powodzenia!
Ja zaś, zeskakiwałam niżej po tych rurach, aż
dotarłam do jakiegoś pomieszczenia. Od razu przeszłam przez otwarte drzwi i, na
końcu niedługiego korytarza przez kolejne, a na końcu kolejnego korytarza przez
następne. Chwilę potem, kiedy skręciłam, przeszłam przez niewielką siatkę
dematerializującą, dzięki czemu weszłam do jakiegoś pomieszczenia biurowego. Po
wyjściu przez kolejne drzwi, normalnie Świadkowie Jehowy mieliby tu raj na
Ziemi, doszłam do jakieś linii, na której były wieżyczki, jadące do spalarni.
Natomiast, odezwał się znany mi z początku, męski, komputerowy głos:
- Linia odkupienia dla wieżyczek aktywna.
Prosimy o niewchodzenie w interakcję z wieżyczkami zmierzającymi do odkupienia.
Linia odkupienia? Ło Boże, przecież to były
zwykłe maszyny. No, ale nie mając wyboru, wskoczyłam na nią za pomocą portali i
zaczęłam iść przed siebie. Zaś męski głos powiedział:
- Linie odkupienia dla wieżyczek nie służą do
zabawy. Prosimy o zejście z linii odkupienia dla wieżyczek.
„No już, już, tylko znajdę miejsce, na które
mogłabym wskoczyć.” – Pomyślałam
I po chwili, odnalazłam ten żółty wywietrznik.
Wskoczyłam na niego, potem na rurę, następnie kolejną i na wyżej położoną
linię, po czym zaczęłam iść przed siebie, w przeciwnym niż linia kierunku.
Chwilę potem, zauważyłam działającą wieżyczkę z migającą, czerwoną wiązką,
która powiedziała:
- Ja nie z tych…
Podniosłam ją. Działała, więc czemu miałaby
być spalona? Gdy zaś trzymałam ją za pomocą Portal Gun, powiedziała:
- Dziękuję!
A po chwili zaczęła swój specyficzny monolog:
- Wkurz się! Nie rób lemoniady! Bogowie
ukarali Prometeusza za przekazanie ludziom daru wiedzy. Został uwięziony w
czeluściach Ziemi, gdzie był rozdziobywany przez ptaki. To za mało. Odpowiedź
znajduje się pod nami.
Dalej nie słuchałam, tylko zastanawiałam się,
na cholerę ta wieżyczka w wielkim skrócie opowiedziała mi historię Prometeusza
i czy miało to jakiś związek z moim dalszym pobytem tu oraz o co chodziło z
tym, że odpowiedź znajdowała się pod nami. Lecz, w którymś momencie powiedziała
coś, co mnie zainteresowało:
- Jej imię to Karolina. To wszystko co miałam
ci do powiedzenia.
Karolina? Ale w tym miejscu, w pewnym sensie,
były dwie kobiety. Ja, ale ja miałam na imię Ramoninth i GLaDOS, bo w sumie
miała żeński głos. Czyli, że…? E, nie ważne, co ja będę nad tym rozprawiała,
okaże się w przyszłości. Chwilę potem, jako iż dotarłam do jakieś siatki
dematerializującej, postawiłam wieżyczkę w bezpiecznym miejscu i sama przez ową
siatkę przeszłam. Chyba dotarłam do fabryki wieżyczek, gdyż za lewą, oszkloną
szybą był model człowieka oraz wieżyczki do niego strzelające. Ogólnie można
tam było usłyszeć taki zapętlony dialog. Najpierw mówił komputerowy, męski
głos:
- Szablon
- Halo? – Pytała wieżyczka.
- Odpowiedź
- Cel namierzony.
I prawidłowa wieżyczka strzelała do modelu, a
wadliwa mówiła coś tam spoza szablonu. Lecz ja, szukałam wyjścia, gdyż po
wejściu tu drzwi, które były w owym miejscu, były zamknięte. Po chwili, na
suficie za ścianą z modelem znalazłam miejsce na portal. Od razu dostałam się
za ich pomocą na tył, a następnie szybko, za pomocą portali, przedostałam się
do oddalonego pomieszczenia. Następnie, szybko ruszyłam w prawą stronę.
W pewnym momencie, gdy skręciłam i nadal szłam
przed siebie, ujrzałam wejście do spalarni, do której były wrzucane wadliwe
wieżyczki. Zignorowałam to, gdyż co mnie to obchodziło i ruszyłam dalej, przy
okazji wchodząc po schodach. Lecz, kiedy szłam w kierunku schodów prowadzących
w dół, odezwał się znajomy rdzeń:
- O! Świetnie. Przeszłaś, gratulacje. Za mną!
To ci się spodoba.
„Wiem, jestem fajna.” – Pomyślałam, idąc.
W pewnej chwili, gdy wchodziłam do jakiegoś
pomieszczenia z komputerami, mój znajomy odparł:
- Już prawie…
A następnie dotarliśmy do pomieszczenia, w
którym było mniejsze, zamknięte pomieszczenie z wieżyczką, która
najprawdopodobniej służyła za szablon, gdyż była skanowana. Natomiast mój towarzysz
skomentował:
- Ta-daam! Ależ to nic innego, jak „tylko”
centrum sterowania wieżyczkami. Dziękuję, dziękuję bardzo. Widzisz tamten
skaner? To on decyduje, które wieżyczki zachować, a które wyrzucić. I porównuje
je wszystkie do tamtej wieżyczki wzorcowej! Jeśli wyciągniemy wieżyczkę
wzorcową, cała linia produkcyjna stanie.
Lecz, gdy podeszłam do drzwi, rdzeń dodał:
- Dobrze. Hm. Muszę złamać zabezpieczenia
drzwi, żebyśmy się mogli tam dostać. Techniczne rzeczy. Musisz się odwrócić,
jak będę to robić.
No to odwróciłam się. Zaś w pewnej chwili,
usłyszałam dźwięk tłuczenia szyby. Serio? SERIO?! Na tak prostą rzecz to
dziecko z autyzmem by wpadło! Gdy zaś się odwróciłam, rdzeń zawołał:
- Gotowe! Złamane! OK, śmiało, wyciągnij tę
wieżyczkę.
Tjaaa…Nie skomentuję jego logiki. Jednak,
dostałam się do owego miejsca portalami, wzięłam wieżyczkę i przerzuciłam ją
przez portal. Mój znajomy natomiast, skomentował:
- To powinno załatwić sprawę.
Ale linia nie stanęła. Skaner nadal skanował,
tyle że tym razem powietrze. Zaś komputerowy, męski głos obwieścił:
- Brak szablonu. Kontynuuję z pamięci.
- No nie, nie zadziałało. Dobra, teraz
zastanówmy się, jak zatrzymać tę linię produkcji wieżyczek… – Skomentował
rdzeń.
W tym momencie, wpadłam na pomysł.
Postanowiłam podmienić szablon na wadliwą wieżyczkę, złapaną w czasie lotu do
spalarni. Od razu wyszłam z pomieszczenia, nie słuchając tego, co tam ględził
rdzeń i podeszłam do wlotu do spalarni. Chwilę potem, szybko chwyciłam
nadlatującą wieżyczkę, która powiedziała:
- Bogu dzięki, uratowałeś mi tyłek, kolego.
Dokąd idziemy? Nawiewamy z mamra? Nic a nic nie widzę.
Kiedy powróciłam do pomieszczenia, rdzeń
zapytał:
- A co tam masz?
Ja zaś, przeszłam przez portal i umieściłam
wieżyczkę w skanerze.
- Co ty…GENIALNE! To było genialne! –
Skomentował mój znajomy.
- Zaakceptowano nowy szablon. – Odezwał się
męski, komputerowy głos.
- Przy odrobinie szczęścia ona się nawet nie
zorientuje, że wszystkie wieżyczki są do bani, aż będzie już za późno. [śmieje
się] Klasyka. Dobrze, miej na oku linię wieżyczek, a ja pójdę i złamię
zabezpieczenia drzwi. Zaraz zaczynam hakowanie. Troszkę to bardziej
skomplikowane, niż wyglądało z twojej strony. Powinno zająć z dziesięć minut.
Miej drzwi na oku. Te drzwi są całkiem skomplikowane.
Chwilę potem, owe otworzyły się, a ja ruszyłam
przed siebie. Natomiast mój towarzysz, widząc mnie, spytał:
- O! Długo te drzwi już są otwarte? Była jakaś
informacja, zanim się otworzyły? Jakiś taki alarm albo ostrzeżenie
antyhakerskie? Oczywiście najważniejsze, że są otwarte, ale tak na przyszłość
wspominaj o takich sprawach. Wystarczy kaszlnąć znacząco czy coś w tym stylu.
„No dość sporo, panie mister hakerze i
cheaterze.” – Pomyślałam z zażenowaniem.
No, ale po chwili podróży, znalazłam się przed
jakimś oszklonym pomieszczeniem. Przez szyby widziałam, że musiała to być jakaś
stara sala konferencyjna, ze względu na ekran, na którym można było wyświetlać
rzeczy za pomocą projektora. Gdy natomiast szłam do wejścia owego miejsca,
rdzeń skomentował:
- No i bosko. Teraz nie może używać wieżyczek.
To załatwmy jeszcze ten generator neurotoksyny. Musimy tylko znaleźć wąż
doprowadzający – powinien nas zaprowadzić prosto do celu.
Jednak, chwilę potem, przeszłam przez owe
pomieszczenie i dotarłam do ciemnego pomieszczenia, które mój znajomy oświetlał
latarką. Po spojrzeniu w lewą stronę, ujrzałam wielki napis „Bring Your
Daughter to Work Day!” czyli po polsku „Zabierz dziecko do pracy” lub,
dosłowniej, „Zabierz swoją córkę do pracy”. Pod tym, były stoliki z różnymi
pracami dzieci, które były na jeden temat: baterii z ziemniaka. Widząc to, gdy
szłam przed siebie oglądając prace, rdzeń skomentował:
- „Zabierz dziecko do pracy”…ten dzień nie
skończył się miło. I…czterdzieści baterii z ziemniaka. Żenada. Rozumiem, że to
tylko dzieci. Ale i tak linia najmniejszego oporu. Trudno to nazwać nauką.
„Śmierdzi mi tu uruchomieniem GLaDOS, ale może
tylko nadinterpretowuję fakty. A poza tym, ja jestem taką pierdołą, że nawet
teraz nie stworzyłabym ziemniaczanej baterii.” – Pomyślałam
W którejś chwili, doszliśmy do wulkanu
sodowego. Fajna sprawa, jak jest się dzieckiem. Aż mnie się moje dzieciństwo
przypomniało. Często takie robiłam i rodzice strasznie się denerwowali, ale nie
wiem dlaczego, gdyż była to świetna zabawa. Jednak, z mych retrospekcji wyrwał
mnie komentarz rdzenia:
- Wulkan sodowy. Przynajmniej to nie bateria z
ziemniaka. Ale i tak niezbyt oryginalnie. Badania terenowe to nie są, nawet w
zakresie nauk dziecięcych.
W pewnym momencie, przeszliśmy obok
wieeelkiego drzewa. Nie wiem, ile lat musiało minąć, ale cholerstwo się
rozrosło, z tego, co widziałam. No, ale przeszłam obok niego, woląc nie
ingerować w to, jak wyglądał eksperyment tego małego hodowcy drzew
ziemniaczanych, bo na takie wyglądało. Jednak, po wyjściu i ruszeniu dalej, w
pewnej chwili mój znajomy odparł:
- Jestem prawie pewien, że idziemy we właściwą
stronę. Tak tylko chciałem podkreślić.
Ogólnie to dużo tu było zakrętów, gdyż mnóstwo
z nich musiałam pokonać. Kiedy zaś schodziłam po jakichś schodach, mój
towarzysz dodał:
- Nie przejmuj się, na sto procent gwarantuję
ci, że to tędy…
Tu skręcił w jakąś uliczkę i, chwilę potem,
wracając, powiedział:
- A nie, to nie tędy.
No, ale ja szłam przed siebie i w pewnym
momencie doszłam do szerokiej podłogi, na której końcu były drzwi. Rdzeń zaś,
poinformował:
- Dobra, spróbujemy tędy.
Szczerze powiedziawszy, na serio chciałabym
się dowiedzieć, jak on się nazywał, aby nie mówić na niego ciągle „rdzeń”, no ale on nie ujawniał swego
imienia. Jednak, po chwili, przeszłam przez jedne duże drzwi, a następnie przez
kolejne, które były na końcu niedługiego korytarza. Kiedy to zrobiłam, ruszyłam
przed siebie, a po jakimś czasie skręciłam w prawą stronę. Chwilę potem,
ujrzałam cudowny dla mych oczu widok.
Był to generator neurotoksyny, ale to, co było
w nim imponującego, to jego wysokość. Był naprawdę bardzo wysoki i połączony ze
ścianami pompami. Z mego zachwytu wyrwał mnie głos rdzenia:
- Ha! Wiedziałem, że idziemy we właściwą
stronę. To generator neurotoksyny. Trochę większy, niż się spodziewałem. Czyli
nie da się go ot tak wywrócić. Trzeba będzie zastosować spryt. Na górze jest
jakaś sterownia. Zbadajmy to.
Od razu ruszyłam przed siebie, przy okazji
wchodząc po schodach. Kiedy weszłam po ostatnich, podeszłam do drzwi, które
były na końcu metalowego balkoniku i, gdy się otworzyły, przeszłam przez nie, a
następnie przez kolejne.
Po przedostaniu się przez nie, ujrzałam
wrzucane do jakieś chyba zgniatarki wieżyczki i wysoko w oddali jakiś laser.
- Nasza robota. W sumie nic śmiesznego. One
czują ból. Tak jakby. Symulowany oczywiście. Ale w sumie dla nich to
rzeczywisty. – Skomentował rdzeń.
Ja zaś, poszłam do windy, która była na końcu
mej trasy, wsiadłam do niej i po chwili ruszyłam w górę. W pewnym momencie, gdy
winda zatrzymała się i drzwi otworzyły się, po wyjściu mój znajomy przemówił:
- Obawiam się, że drzwi są zamknięte i nie
widzę tu okazji do popisów hakerskich. Mechanizm musi być na…Ho ho ho, ale
wielki laser!
A ja po prostu nacisnęłam ten czerwony
przycisk, który był niedaleko. Kiedy to zrobiłam, mój towarzysz zawołał:
- STÓJ! NIE WIEMY, CO TEN GUZIK…O, drzwi się
otworzyły! Dobra robota. Zobaczmy, co jest w środku.
I po co była ta cała panika? Co innego mógłby
robić guzik będący niedaleko drzwi? No, ale przekroczyłam je i ujrzałam schody,
na których końcu było widać generator oraz drzwi do jakiegoś pomieszczenia
biurowego. Rdzeń natomiast, odrzekł:
- Dobre wieści! Tym sprzętem mogę wyłączyć
system doprowadzania neurotoksyny.
Niestety jest chroniony hasłem. Aaa! Dzwonki
alarmowe! Nie nie, bez obaw. Dla mnie to żaden problem.
W tym momencie, wróciłam się i na jednej ze
ścian, której dotykał laser, umieściłam portal, wróciłam i weszłam po schodach.
Następnie, kolejny portal umieściłam na przesuwającym się panelu. Pierwsza pompa
przecięta.
- W zasadzie to możesz sobie odpocząć. Jak
będę nad tym pracował.
Druga i trzecia pompa poszły.
-
Czujesz neurotoksynę?
Czwarta pompa zniszczona.
- Czekaj, czekaj! Poziom neurotoksyny spada.
Piąta, szósta i siódma pompa przecięta.
- Więc cokolwiek robisz, rób to dalej!
Ostatnia pompa zniszczona.
- Udało się! Stężenie neurotoksyny zero
procent! Tak! Moment…
Przecięte pompy opadły w dół i pomieszczenie
zaczęło się trząść. Widziałam też czerwone światło oraz słyszałam alarm.
- Ostrzeżenie! Ciśnienie neurotoksyn osiągnęło
niebezpiecznie nieszkodliwy poziom. – Obwieścił znany mi, męski, komputerowy
głos.
Ja zaś ujrzałam, że generator zaczynał być
zgniatany od środka. Czyli doszło do implozji. Świetnie. Po chwili generator
rozwalił się i szczątki spadły w dół.
- HA! Rura rozwalona! Dojedziemy nią prosto do
niej! – Skomentował rdzeń.
Nie wiedziałam, o co chodziło, dlatego zeszłam
po schodach i podeszłam bliżej drzwi do pomieszczenia biurowego. W tym momencie
i mnie, i mego towarzysza zassała rura. On zaś, zawołał:
- Aach!
Po czym zaczęliśmy pędzić przez rurę, przez
którą przy okazji leciało confetti.
Gdy tak lecieliśmy, mój znajomy mówił:
- Powinniśmy dotrzeć prosto do niej. Nie
wierzę, że w końcu to robię! Łuuu!
Wiedziałem, że to będzie fajne. Mówili mi,
że to żadna frajda, a ja im uwierzyłem! A teraz bawię się świetnie, wspaniała
sprawa…To miejsce jest potężne. A widzimy tylko górną warstwę. Wszystko idzie
wiele kilometrów w głąb. Oczywiście wszystko odcięte już od wielu lat.
A tego to nie wiedziałam, szczerze musiałam to
przyznać.
- Chyba już niedaleko. Oj, ale będzie miała
minę. Nie ma neurotoksyny, nie ma wieżyczek…nie będzie miała pojęcia, co ją
trafiło! Zaczekaj momencik. Niewykluczone, że nie do końca ten następny etap
przemyślałem. - Kontynuował
„Sądzę, że GLaDOS nie jest głupia i się
domyśli.” – Pomyślałam
No, ale w tym momencie, rdzeń został
przekierowany do odrębnej części rury. Od razu odwróciłam się, a on odparł:
- Aaagh! Idę w złą stronę! Dotrzyj do niej!
Znajdę cię!
I nastała cisza od jego paplania. Nareszcie,
bo już trochę mnie to denerwowało. No, ale po chwili wypadłam na jakiś
balkonik. Niedaleko mnie, były schody, prowadzące do jakieś części owego
pomieszczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujcie i obserwujcie szczerze. Chcę poznać prawdziwe opinie na temat tego, co tworzę. I pamiętajcie, że do gówna typu LBA nominacji nie przyjmuję. Usuwam je, choćbym była na drugim końcu Polski.