O mnie

Moje zdjęcie
W rzeczywistości nazywam się Zofia Ziętek, mam dwadzieścia dwa lata i studiuję dietetykę na SGGW. Mam dużo pasji, ale pięć podstawowych to słuchanie muzyki, jazda transportem publicznym, pisanie opowiadań, rysowanie i jazda na rowerze. Chciałabym w przyszłości być albo laborantem, a jak to nie wypali to chciałabym robić coś związanego z dietetyką. Kiedyś chciałam być komornikiem, jakoś przez dwa lata tak miałam, ale potem skapnęłam się, że prawo to nie moja bajka. Ja nie żartuję. Co najważniejsze, tak aby nie było wątpliwości: Nie toleruję przez wielkie N społeczności LGBT i jest mi z tym zajebiście. I proszę odjaniepawlić mnie się z moralizatorską mową, bo wasze wywody tylko sprawią, że będę głośniejsza ze swymi poglądami, a i tak nie zmienię swojego zdania. :-) Fandomy, do których należę, to KatyCats/Animals/Little Monster/Undead Army/Zealots/BL3NDERS i jeszcze w pytę innych, nienazwanych. Wielbię Zardonica, Zardonic to Nadbóg i nie da się go nie wielbić. Obecnie napierdalam grę w Scratchu, będzie zajebista. Na Bloggera niedługo wrócę, przenosząc tu moją Samoanalizatornię oraz dalej pisząc bloga o lekach OTC.

Informacje

...

poniedziałek, 27 maja 2019

Rozdział LXXIX – Wieczne szczęście.

Po opowiedzeniu mojej historii mym wnuczkom, żyłam jeszcze trzydzieści pięć lat, czyli dożyłam łącznie, mówiąc w ludzkich liczbach, stu pięciu lat, ale wiadomo, że w moim wypadku miałam ich ponad dwa tysiące. Żyło mnie się dobrze, nie musiałam się niczym martwić, gdyż miałam wokół siebie mych ukochanych. Kiedy umierałam, szczerze mówiąc, nie bałam się tego, że zostawiałam moją rodzinę na tym świecie. Wiedziałam, że w końcu spotkałabym się z nimi w drugim świecie, co prawda po wielu latach, ale jednak. Fakt, żal mi było tylko tego, że opuszczałam Wielkiego Elektronika, no bo on był nieśmiertelny, więc już nigdy więcej bym się z nim nie spotkała.


No, ale w końcu umarłam. Po śmierci, przez około pięć minut, a przynajmniej tak mnie się wydawało, widziałam czarne tło. Po tym czasie natomiast, zauważyłam jakieś ciemne pomieszczenie. Jedyne światło, jakie się tu dostawało, pochodziło z przejścia, za którym było całkowicie biało. Po prawej stronie od nich, znajdowało się jakieś złote, owalne lustro. Gdy natomiast spojrzałam w dół, obok mnie ujrzałam stojącą Kostkę Towarzyszącą oraz pasek, dzięki któremu taszczyłam ją na plecach niegdyś, gdy musiałam opuścić silos.


Podejrzewałam, że trafiła tutaj ze mną dlatego, że prosiłam w testamencie, aby mnie z nią pochować. Był to jedyny przedmiot, który chciałam zabrać ze sobą, wszakże była to moja przyjaciółka. Tak, wiem że to był tylko przedmiot, no ale ja byłam do niej przywiązana. W każdym razie, przyczepiłam do niej pasek, podniosłam ją i zarzuciłam sobie na plecy. Następnie, podeszłam do lustra i przejrzałam się w nim.


Przez chwilę widziałam siebie w takiej postaci, w jakiej byłam w chwili śmierci. Jednak, po tym czasie, ujrzałam jasny błysk, a następnie zobaczyłam siebie w takiej postaci, w jakiej byłam za młodu, a dokładniej tuż po upadku Kombinatu. Nie wiedziałam, że po śmierci miałam wyglądać tak jak kiedyś. Myślałam, że tutaj wyglądało się tak jak w momencie śmierci, no ale w sumie, gdyby tak było, to Breen nie mógłby rozpoznać moich rodziców, a mówił mi, że widział ich dwa razy. No, ale nie rozmyślałam nad tym zbyt długo, gdyż i tak nie zrozumiałabym, dlaczego tak się tutaj działo. Otóż, chwilę potem, przeszłam przez białe drzwi i, po zrobieniu tego, zobaczyłam przed sobą jakąś istotę.


Była to wysoka, okapturzona postać. Nie widać było jej twarzy, gdyż była zasłonięta przez owy kaptur. Widać było tylko czerwone, świecące oczy. W ręku trzymała zegar na łańcuszku.


Chwilę później, przemówiła do mnie kobiecym głosem:

Ramoninth Arconth Nereil. Czekałam na ciebie. Jesteś w moim domu, do którego trafiają dusze zmarłych osób. Chodź za mną. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Wydaje mnie się, że będzie ci się tam podobało.

Po czym ruszyła przed siebie. Ja, nie mając wyboru, poszłam za nią. Szliśmy przed długi, ciemny korytarz. Po przejściu jego połowy, kobieta otworzyła drzwi z numerem dziewięćset sześćdziesiąt cztery. Na początku ja miałam zaczekać za nią, a ona sama zajrzała do pokoju. Podejrzewałam, że będę mieć współlokatora, gdyż powiedziała ona:

Witaj ponownie. Przyprowadziłam ci współlokatorkę.

Po czym wyszła i rzekła do mnie:

Wejdź do środka.

Od razu weszłam, gdyż ciekawiło mnie, jakiego współlokatora bądź współlokatorkę będę miała. Po wejściu, ku mojemu wielkiemu szczęściu, ujrzałam, że moim współlokatorem będzie…mój ukochany, Wallace Breen! Chwilę później, powiedział on ze słyszalnym zdziwieniem i radością w głosie:

Ramoninth?

Breen! – zawołałam

I podbiegłam do niego, a następnie rzuciłam mu się w ramiona. Parę sekund później i on mnie przytulił, a następnie powiedział:

Ramoninth…Kochanie…Tyle lat na ciebie czekałem. Nareszcie możemy być razem na zawsze...Tak się cieszę, że cię widzę.

Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę. rzekłam

W końcu mogłam być z nim na wieki. Teraz pozostało mi tylko czekać na moją rodzinę z Ziemi oraz na Claire Farewell, moją przyjaciółkę z świata poznanego przez czarną dziurę. Kiedy zaś emocje opadły, spytałam ze strachem:

A moi rodzice…Na serio też tu są?

Tak, niestety…Tak jak ci mówiłem, są oni tu pod postacią ludzi i najprawdopodobniej nie potrafią zrozumieć, że to, co im zrobiłaś to była twoja zemsta za przeszłość. – odpowiedział

Kurwa…W którym pokoju oni mieszkają?

W sześćset sześćdziesiątym czwartym. Rzadko wychodzą, tak jak wspominałem, więc może się nie spotkacie tak szybko.

Przynajmniej on rozumiał moją decyzję z przeszłości. Tak się cieszyłam, że będziemy już razem po wsze czasy. Jednak, chwilę później, Breen najprawdopodobniej zauważył, że nadal mam jego płaszcz, gdyż uśmiechnął się i rzekł:

Widzę, że nadal masz przy sobie mój płaszcz…

Tak…Była to jedyna rzecz, która kojarzyła mnie się z tobą i twoją dobrocią. Poza tym, raz rzeczywiście uratował mi życie. – odparłam

Wiem, widziałem ten moment twojego życia. Zawsze cię obserwowałem, co zapewne wiesz.

Tak, wiem. W ogóle, to wypadałoby ci już go oddać.

Zatrzymaj go sobie na zawsze. Mnie się już nie przyda.

Serio? Dzięki.

Lecz, porozmawialiśmy ze sobą jeszcze przez bardzo dużo czasu, gdyż przecież nie widzieliśmy się tyle czasu. Rozmawialiśmy na różne tematy, gdyż w końcu nie mieliśmy jednego tematu, na który chcielibyśmy pogadać.


Lecz, od teraz, żyłam w tym świecie, jeśli oczywiście można to miejsce było nazwać światem. Po wielu latach, dołączyła do mnie moja rodzina oraz późniejsza rodzina mych wnuczków, a także moja przyjaciółka, Claire Farewell. Fakt, było mi trochę brak Wielkiego Elektronika, szczególnie że wiedziałam, iż on był nieśmiertelny, więc nigdy byśmy się już nie spotkali, ale cieszyłam się, że chociaż większość mych ukochanych i przyjaciół była tu ze mną. Z moimi rodzicami, co prawda, nie pogodziłam się aż do teraz, ale to dla mnie nie było istotne. Ci, którzy byli dla mnie najważniejsi, w większości, w końcu do mnie dołączyli. Dzięki temu, byłam już szczęśliwa po wsze czasy.


KONIEC

1 komentarz:

  1. Opowiadanie zajebiste i takie właśnie lubię do tego Wielki Elektronik to mój idol wiem pewnie ciśniesz ze mnie bekę ja także z siebie się śmieje.

    OdpowiedzUsuń

Komentujcie i obserwujcie szczerze. Chcę poznać prawdziwe opinie na temat tego, co tworzę. I pamiętajcie, że do gówna typu LBA nominacji nie przyjmuję. Usuwam je, choćbym była na drugim końcu Polski.