Po opowiedzeniu mojej historii mym wnuczkom,
żyłam jeszcze trzydzieści pięć lat, czyli dożyłam łącznie, mówiąc w ludzkich
liczbach, stu pięciu lat, ale wiadomo, że w moim wypadku miałam ich ponad dwa
tysiące. Żyło mnie się dobrze, nie musiałam się niczym martwić, gdyż miałam
wokół siebie mych ukochanych. Kiedy umierałam, szczerze mówiąc, nie bałam się
tego, że zostawiałam moją rodzinę na tym świecie. Wiedziałam, że w końcu
spotkałabym się z nimi w drugim świecie, co prawda po wielu latach, ale jednak.
Fakt, żal mi było tylko tego, że opuszczałam Wielkiego Elektronika, no bo on
był nieśmiertelny, więc już nigdy więcej bym się z nim nie spotkała.
No, ale w końcu umarłam. Po śmierci, przez
około pięć minut, a przynajmniej tak mnie się wydawało, widziałam czarne tło.
Po tym czasie natomiast, zauważyłam jakieś ciemne pomieszczenie. Jedyne
światło, jakie się tu dostawało, pochodziło z przejścia, za którym było całkowicie
biało. Po prawej stronie od nich, znajdowało się jakieś złote, owalne lustro.
Gdy natomiast spojrzałam w dół, obok mnie ujrzałam stojącą Kostkę Towarzyszącą
oraz pasek, dzięki któremu taszczyłam ją na plecach niegdyś, gdy musiałam
opuścić silos.
Podejrzewałam, że trafiła tutaj ze mną
dlatego, że prosiłam w testamencie, aby mnie z nią pochować. Był to jedyny
przedmiot, który chciałam zabrać ze sobą, wszakże była to moja przyjaciółka.
Tak, wiem że to był tylko przedmiot, no ale ja byłam do niej przywiązana. W
każdym razie, przyczepiłam do niej pasek, podniosłam ją i zarzuciłam sobie na
plecy. Następnie, podeszłam do lustra i przejrzałam się w nim.
Przez chwilę widziałam siebie w takiej
postaci, w jakiej byłam w chwili śmierci. Jednak, po tym czasie, ujrzałam jasny
błysk, a następnie zobaczyłam siebie w takiej postaci, w jakiej byłam za młodu,
a dokładniej tuż po upadku Kombinatu. Nie wiedziałam, że po śmierci miałam
wyglądać tak jak kiedyś. Myślałam, że tutaj wyglądało się tak jak w momencie
śmierci, no ale w sumie, gdyby tak było, to Breen nie mógłby rozpoznać moich
rodziców, a mówił mi, że widział ich dwa razy. No, ale nie rozmyślałam nad tym
zbyt długo, gdyż i tak nie zrozumiałabym, dlaczego tak się tutaj działo. Otóż,
chwilę potem, przeszłam przez białe drzwi i, po zrobieniu tego, zobaczyłam
przed sobą jakąś istotę.
Była to wysoka, okapturzona postać. Nie widać
było jej twarzy, gdyż była zasłonięta przez owy kaptur. Widać było tylko
czerwone, świecące oczy. W ręku trzymała zegar na łańcuszku.
Chwilę później, przemówiła do mnie kobiecym
głosem:
– Ramoninth
Arconth Nereil. Czekałam na ciebie. Jesteś w moim domu, do którego trafiają
dusze zmarłych osób. Chodź za mną. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Wydaje
mnie się, że będzie ci się tam podobało.
Po czym ruszyła przed siebie. Ja, nie mając
wyboru, poszłam za nią. Szliśmy przed długi, ciemny korytarz. Po przejściu jego
połowy, kobieta otworzyła drzwi z numerem dziewięćset sześćdziesiąt cztery. Na
początku ja miałam zaczekać za nią, a ona sama zajrzała do pokoju.
Podejrzewałam, że będę mieć współlokatora, gdyż powiedziała ona:
– Witaj
ponownie. Przyprowadziłam ci współlokatorkę.
Po czym wyszła i rzekła do mnie:
– Wejdź do
środka.
Od razu weszłam, gdyż ciekawiło mnie, jakiego
współlokatora bądź współlokatorkę będę miała. Po wejściu, ku mojemu wielkiemu
szczęściu, ujrzałam, że moim współlokatorem będzie…mój ukochany, Wallace Breen!
Chwilę później, powiedział on ze słyszalnym zdziwieniem i radością w głosie:
– Ramoninth?
– Breen! – zawołałam
I podbiegłam do niego, a następnie rzuciłam mu
się w ramiona. Parę sekund później i on mnie przytulił, a następnie powiedział:
–
Ramoninth…Kochanie…Tyle lat na ciebie czekałem. Nareszcie możemy być razem na
zawsze...Tak się cieszę, że cię widzę.
– Nawet nie
wiesz, jak ja się cieszę. – rzekłam
W końcu mogłam być z nim na wieki. Teraz
pozostało mi tylko czekać na moją rodzinę z Ziemi oraz na Claire Farewell, moją
przyjaciółkę z świata poznanego przez czarną dziurę. Kiedy zaś emocje opadły,
spytałam ze strachem:
– A moi
rodzice…Na serio też tu są?
– Tak, niestety…Tak
jak ci mówiłem, są oni tu pod postacią ludzi i najprawdopodobniej nie potrafią
zrozumieć, że to, co im zrobiłaś to była twoja zemsta za przeszłość. – odpowiedział
– Kurwa…W
którym pokoju oni mieszkają?
– W sześćset
sześćdziesiątym czwartym. Rzadko wychodzą, tak jak wspominałem, więc może się
nie spotkacie tak szybko.
Przynajmniej on rozumiał moją decyzję z
przeszłości. Tak się cieszyłam, że będziemy już razem po wsze czasy. Jednak, chwilę
później, Breen najprawdopodobniej zauważył, że nadal mam jego płaszcz, gdyż
uśmiechnął się i rzekł:
– Widzę, że
nadal masz przy sobie mój płaszcz…
– Tak…Była to
jedyna rzecz, która kojarzyła mnie się z tobą i twoją dobrocią. Poza tym, raz
rzeczywiście uratował mi życie. – odparłam
– Wiem,
widziałem ten moment twojego życia. Zawsze cię obserwowałem, co zapewne wiesz.
– Tak, wiem. W
ogóle, to wypadałoby ci już go oddać.
– Zatrzymaj
go sobie na zawsze. Mnie się już nie przyda.
– Serio?
Dzięki.
Lecz, porozmawialiśmy ze sobą jeszcze przez
bardzo dużo czasu, gdyż przecież nie widzieliśmy się tyle czasu. Rozmawialiśmy
na różne tematy, gdyż w końcu nie mieliśmy jednego tematu, na który
chcielibyśmy pogadać.
Lecz, od teraz, żyłam w tym świecie, jeśli
oczywiście można to miejsce było nazwać światem. Po wielu latach, dołączyła do
mnie moja rodzina oraz późniejsza rodzina mych wnuczków, a także moja
przyjaciółka, Claire Farewell. Fakt, było mi trochę brak Wielkiego Elektronika,
szczególnie że wiedziałam, iż on był nieśmiertelny, więc nigdy byśmy się już
nie spotkali, ale cieszyłam się, że chociaż większość mych ukochanych i
przyjaciół była tu ze mną. Z moimi rodzicami, co prawda, nie pogodziłam się aż
do teraz, ale to dla mnie nie było istotne. Ci, którzy byli dla mnie najważniejsi,
w większości, w końcu do mnie dołączyli. Dzięki temu, byłam już szczęśliwa po
wsze czasy.
KONIEC
Opowiadanie zajebiste i takie właśnie lubię do tego Wielki Elektronik to mój idol wiem pewnie ciśniesz ze mnie bekę ja także z siebie się śmieje.
OdpowiedzUsuń